20 grudnia 2017

Mój Piotruś Pan

Wanna One (produce101) / Lai Kuanlin / one-shot

Wierciła się na łóżku, już dawno rezygnując z próby zaśnięcia. Sorim wsłuchiwała się w miarowe tykanie zegara, który wskazywał godzinę dwudziestą trzecią pięćdziesiąt. Dźwięk był tak irytujący i głośny, że zakrywała uszy poduszką, choć na niewiele się to zdało. Wciąż słyszała denerwujące tik, tak i nie mogła nic z tym zrobić.
Sięgnęła po najbliżej leżącą książkę oraz małą, kieszonkową latarkę i skryła się pod kołdrą. Westchnęła ciężko, widząc tytuł Przygody Piotrusia Pana. Lubiła tę lekturę za czasów, kiedy rodzice jeszcze żyli – wręcz uwielbiała, kiedy za każdym razem, gdy ją czytała odkrywała nowe rzeczy. Teraz nie mogła na nią patrzeć i nie tylko przez bolesne wspomnienia, które przywoływała.
Opiekunki zaczęły wołać na nią Wendy, co reszcie dzieciaków bardzo się spodobało. Sorim wiele razy prosiła, by przestali, ale nie słuchali. Nagminne nazywanie ją imieniem bohaterki zaczęło naprawdę irytować. Coraz częściej chodziła naburmuszona, niemalże buntując się na każdy rozkaz. W końcu stała się Skwaszoną Wendy, co denerwowała dziewczynę jeszcze bardziej.
Skryła książkę pod poduszkę, opierając czoło o ciepły materiał materaca. Tik, tak, tik, tak. Jęknęła zrezygnowana, podrywając się do siadu. Czarne, falowane włosy wręcz żyły własnym życiem, gdy rozglądała się po niewielkim pokoju.
Blask księżyca wpadał przez duże okno, oświetlając starą szafę. Sorim uważnie się jej przyglądała, słysząc dziwny, niepokojący stukot, całkiem inny od tykania zegara. Nie była pewna, ale miała wrażenie, że dźwięk dochodzi właśnie z niej.
Głupol, stwierdziła w myślach i znów się położyła, nie spuszczając wzroku z mebla. W tym domu wszystko zdawało się skrzypieć, strasząc dzieciaki, ale dotychczas żaden nie wydawał tak dziwnych odgłosów.
Drzwi szafy nagle uchyliły się, emanując jaskrawym różowym światłem. Sorim skuliła się, lekko dygocząc. Nie mogła uwierzyć w to, że reszta dziewczyn smacznie spała, pochrapując lub szepcząc przez sen. Z niedowierzenia przetarła oczy, lecz nic się nie zmieniło – światło nie zniknęło, a wręcz miało w sobie coś, co kusiło i prowokowało, by podejść bliżej.
Stopami dotknęła paneli, krzywiąc się nieznacznie. Nienawidziła wiecznego chłodu podłogi niemalże tak samo, jak Skwaszonej Wendy. Cichutko na palcach pokonała odległość dzielącą ją od szafy. Przez chwilę wahała się, mając w głowie słowa opiekunki o wiecznej ostrożności. Ale… co mogło jej się stać w domu dziecku, w którym mieszkała od niemalże dziesięciu lat?
Wzięła głęboki wdech i otworzyła drzwi z rozmachem, nie czekając aż ogarną ją wątpliwości. Owiał ją przyjemny, chłodny powiew, pachnący kwiatami, wanilią i czymś, czego nie potrafiła nazwać. Dobrze znała i uwielbiała ten piękny zapach ale nie mogła określić, skąd w ogóle go kojarzy.
Nie mogąc znaleźć źródła jaskrawego światła, weszła do dużej szafy, przeciskając się przez zawieszone koszule, sukienki i płaszcze. Przez chwilę czuła się, jakby przedostawała się do Narnii. Kiedy pokonała wiszące ubrania, zaniemówiła. Naprawdę przeniosła się do innego miejsca za pomocą szafy, choć nie przypominało to świata z książki. Wylądowała w samym środku lasu, choć zieleń roślin zdawała się dziwnie smutna i przybijająca. Była to całkiem inna zieleń od tej, którą wyobrażała sobie w magicznych krainach.
Nagle ktoś stuknął dziewczynę w ramię, przez co pisnęła przestraszona. Odskoczyła, wbijając wzrok w wysokiego chłopaka. Uśmiechał się do niej szeroko, bawiąc się szelkami. Biła od niego woń kwiatów, wanilii i czegoś, czego nie potrafiła nazwać.
–  Cieszę się, że w końcu mnie odwiedziłaś! Myślałem, że nigdy tego nie zrobisz, Sorim.
Na twarzy dziewczyny pojawił się wyraz zdziwienia wymieszanego z dozą ciekawości. Nie znała tego miejsca, a co dopiero chłopaka w koszulce w odcieniu słonecznej żółci i za dużych spodenkach, który wręcz zarażał uroczym uśmiechem.
Patrzyli na siebie przez chwilę, Sorim ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy, nieznajomy – z, jak uważała dziewczyna, przesadnym entuzjazmem. Odsunęła się od niego, kiedy zbliżył się, by zamknąć ją w ciepłym, przyjacielskim uścisku. Jego usta przybrały kształt podkówki, a w oczach tańczyły przygaszone iskierki rozczarowania. Widok ten wzruszył dziewczynę, choć nie ruszyła się z miejsca.
– Znamy się? – Dopiero gdy słowa zawisły w powietrzu, Sorim uświadomiła sobie, że wyszły spomiędzy jej warg.
– Nie pamiętasz mnie… nie pamiętasz… – mruknął pod nosem, a po chwili na ustach zagościł wymuszony uśmiech. – No tak, czego ja się spodziewałem.
Analizowała każdą część jego ciała, kiedy stał, zastanawiając się. Wydawał jej się dziwnie znajomy, tak samo jak woń, którą czuła, kiedy drzwi szafy uchyliły się.  Wszystko wydawało się, jakby za mgłą, którą musi pokonać, by przypomnieć sobie wszystkie szczegóły.
– Kim jesteś? – zapytała po chwili namysłu. – I co ja tu robię?
Posłał w jej stronę smutne spojrzenie, który zdecydowanie nie pasował do chłopięcej, niedużej twarzy. Odgarnął niesforny kosmyk ciemnych włosów i powiedział, chwytając ją za nadgarstek:
– Jestem Kuanlin, choć kiedyś wolałaś nazywać mnie swoim Piotrusiem Panem – wyjaśnił, uśmiechając się ciepło na to wspomnienie. – Jutro, w twoim świecie, jest dwudziesty piąty grudnia…
– Boże Narodzenie – szepnęła, uświadamiając sobie, jak szybko minął rok. Rzuciła mu ciekawskie spojrzenie. – Ale to wciąż nie tłumaczy, czemu tu jestem.
Chłopak przez chwilę nie odzywał się, prowadząc ją malowniczą ścieżką. Okazałe kwiaty, które osłaniały dróżkę, emanowały jasnym światłem i same w sobie zadziwiały. Wyraźnie słyszała unikatowy śpiew ptaków, w ogóle nie przypominających tych, które widzi na co dzień. Sorim mogła przysiąść, że obok jednego z potężnych drzew widziała dwie wróżki, wesoło ze sobą gawędzące. Przecierała oczy ze zdziwienia, nie mogąc uwierzyć, że trafiła do…no cóż, sama nie wiedziała, gdzie.
– Kilka lat temu, rok w rok, w dzień poprzedzający Boże Narodzenie, zapraszałem cię tu. Pewnego razu o mnie zapominałaś i już nie wiedziałem, jak cię tu sprowadzić, aż do dziś. Naprawdę mi przykro, że zapomniałaś o naszych wspólnych czasach.
Starała się o tym nie myśleć, ale naprawdę było jej przykro. Próbowała sobie przypomnieć cokolwiek, lecz wszystko wydawało się, jakby skalane mgłą. Wzruszyła zrezygnowana wątłymi ramionami, rzucając Kuanlinowi przepraszające spojrzenie. Chłopak uśmiechnął się słabo, mierzwiąc nieokiełznane włosy Sorim.
– Zawsze możemy zacząć od nowa, prawda? – powiedział, po czym dodał: Mówiłaś tak za każdym razem, gdy chciałaś, bym znów przeczytał ci Przygody Piotrusia Pana.
Dalszą drogę przeszli w milczeniu, Sorim zbyt zainteresowana otoczeniem, by coś powiedzieć – Kuanlin zbyt szczęśliwy, że znów widzi przyjaciółkę. Miał wrażenie, że los ponownie się do niego uśmiechnął. Bezgłośnie prosił, by ich spotkanie trwało jak najdłużej. W końcu dotarli do miejsca, gdzie kiedyś spędzali naprawdę dużo czasu.
– Wow…
Dziewczyna zaniemówiła na widok okazałego jeziora, którego woda mieniła się pastelowymi kolorami – zaczynając na śnieżnobiałym, poprzez delikatny róż, kończąc na magicznym fiolecie. Niedaleko zauważyła niewielki wodospad, którego szum koił myśli i uspokajał. Rośliny, które sprawiały, że miejsce nabierało wyjątkowości i intymności, były wesoło zielone, jakby początkowy smutek, który w nich dostrzegła, nagle wyparował. 
Bez namysłu zanurzyła się, chichocząc, jakby woda łaskotała jej ciało. Cała zgorzkniałość, która była jej tarczą w codzienności, zniknęła wraz z wejściem do jeziora. Kuanlin uśmiechał się ciepło na ten widok. Odzyskał swoją Sorim, swą Wendy. Gestem dłoni zachęciła go, by dołączył i cóż… nie umiał odmówić.
Bawili się naprawdę długo, zwiedzając namiastkę krainy, bo – jak powiedział jej osobisty Piotruś Pan – tylko tyle zdążą zobaczyć w tak krótkim czasie. Najpierw, po zażytej kąpieli w Tęczowym Jeziorku, odwiedzili Park Różności, który przypomniał wesołe miasteczko, choć był, zdaniem Sorim, zdecydowanie lepszy. Następnie zawitali do Baru Wróżek, gdzie naprawdę obsługiwały wróżki. Zamówili dwa wielkie dzbanki nektaru, dziewczyna wzięła nektar z fiołków, bowiem bardzo je lubiła, a Kuanlin o smaku bananowym. Wychodząc, kupili jeszcze czekoladowe kwiatki, które, jak się dowiedziała, były tu prawdziwym łakociem.
Dotarli na nieduży klif w momencie, gdy słońce chyliło się ku zachodowi. Usiedli na starym pniu, zjadając ostatni kęs czekoladowych kwiatów. Twarz Kuanlina, która dotychczas promieniała, wydawała się dziwnie smutna, co zaniepokoiło Sorim. Zacisnęła usta w wąską kreskę i analizowała rysy chłopaka.
– Coś się stało? – zapytała, przysuwając się do niego.
– Nie… po prostu będę za tobą tęsknił – wyznał, rzucając jej pełna ciepła spojrzenie.
– Hej, przecież będę cię odwiedzać! I nie zapomnę o tobie. Obiecuję.
Uśmiechnęła się promiennie, jak jeszcze nigdy. Wyciągnęła w stronę chłopaka najmniejszy palec, czekając na jego ruch. W oczach Kuanlina zabłysły łzy wzruszenia, ale dokończył gest przysięgi.
Siedzieli w ciszy, choć nie była ona niezręczna. Po prostu rozumieli się bez słów. Sorim spoglądała na morze, które błyszczało w świetle zachodzącego słońca. Przyglądała się swemu odbiciu, choć w tafli wody widziała młodszą wersję siebie, jeszcze przed czasami, gdy znienawidziła przydomek Wendy, jak i Przygody Piotrusia Pana. Przypomniało jej to o domu dziecka i na samą myśl ożywiła się, wstając energicznie.
– Muszę wracać, na pewno się o mnie martwią – oznajmiła.
– Rozumiem.
Szli i rozmawiali, jakby ich rozłąka miała nigdy nie nadejść. Kiedy dotarli do miejsca, w którym rozpoczęła zwiedzanie krainy, odwróciła się do Kuanlina i musnęła jego usta wargami. Chłopak nie zdążył nic powiedzieć, a Sorim już przeciskała się między liśćmi wielkich paproci.
– Do zobaczenia, Kuanlin!
Przymknęła oczy przed jasnym światłem, a kiedy uchyliła powieki znów była w swoim pokoju, w domu dziecka. Siedziała na zimnej, skrzypiącej podłodze i uśmiechała się do siebie. Do pomieszczenia weszła jedna z opiekunek, zaalarmowana dziwnym hałasem. Szybko podbiegła do podopiecznej.
– Jejku, Wen… to znaczy Sorim, na litość boską, gdzieś ty się podziewała?!
– Wendy brzmi lepiej, pani Choi – przyznała, ignorując pytanie kobiety.
O własnych siłach wstała i otrzepała niewidzialny kurz z ubrań. Okręciła się wokół własnej osi i wesołym głosem powiedziała:
– Wesołych Świąt!
Nie sądziła, że cokolwiek, a szczególnie coś tak nieprawdopodobnego, jak jedna noc z magicznym chłopakiem, może pozbyć się jej zgorzkniałości i oziębłości. Uśmiech Sorim rozjaśniał jeszcze bardziej na myśl o Kuanlinie, o jej Piotrusiu Panie.

╰☆╮

A/N: Witam ze specjalnym, świątecznym opowiadaniem!
W głosowaniu wygrał Lai Kuanlin, więc oto opowiadanie z nim. Myślę, że ostatecznie bardzo pasuje do swojej roli w Moim Piotrusiu Panie.
Moją inspiracją był teledysk do Crazy Sexy & Cool od Astro, więc pomysł kiełkował cały miesiąc, aż w końcu się za niego wzięłam.
Mogę wam zdradzić, że głównym bohaterem następnego opowiadania będzie *werble* Chani z SF9! Jak macie jakieś propozycje, co do kolejnych bohaterów to śmiało piszcie. A jeśli jesteście ciekawi trochę więcej to zapraszam do zakładek. Ogólnie to tam zaglądajcie! Powiedzcie, co myślicie o opowiadaniach.
Mam nadzieję, że Mój Piotruś Pan przypadł wam do gustu. Enjoy, foczki!
Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku!

4 komentarze:

  1. Ooo... Urocze.... Kuanlin jako Piotruś Pan byłby cudowny. Aż sobie go wyobraziłam w za dużych spodenkach i szelkach. I jeszcze ten uśmiech! 💞💞💞💞💞 Kurcze cudo! Troszkę szkoda, że go nie pamiętała i że była z nim tylko jeden dzień. Mimo wszystko bardzo mi się podobało! Czekam na więcej kochana!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podobało. Dziękuję za komentarz! ^^

      Usuń
  2. Mialam przeczytac w Wigilie, ale nie moglam wytrzymac i zrobilam to juz dzis!
    To bylo magiczne, wciagajace, nie wiem dkaczego uspokoilo mnie nieco, powrocily do mnie wspomnienia z mojego dziecinstwa... Czy dobrego? Nie wiem...
    Z pewnoscia zajrze do zakladek.
    Zycze Ci Wesolych Swiat, szafy z rozowym blaskiem i Piotrusia Pana!

    http://opowiadaniaazjatyckiejwariatki.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń