ASTRO / Sanha / część I
Sojin przeszła między krzaczkami i dotarła do ścieżki
prowadzącej w głąb lasu. W cieniu było zimniej niż na pełnym słońcu, co dawało
ulgę w ciepłe dni wiosny. W nozdrzach czuła charakterystyczny zapach iglaków i
liści, które leżały tam od zeszłej jesieni. Słyszała niepowtarzalne,
uspokajające piosenki ptaków, kryjące się w koronach drzew. To był jej ulubiony
dźwięk znacznie lepszy od energicznych piosenek z banalnym tekstem.
Przez odbiegające upodobania i zachowanie nie miała wielu
przyjaciół. Według rówieśników była dziecinna, a zdarzały się znacznie bardziej
raniące stwierdzenia. Starała się tym nie przejmować i nie wstydzić się swoich
poglądów. Uwielbiała orzeźwiający deszcz, słoneczne dni, leniwie spadające
płatki śniegu i szum wody. Ciekawszym zajęciem dla dziewczyny było obserwowanie
poruszających się na wietrze roślin niż oglądanie telewizji. Tak naprawdę miała
niezwykle cenną umiejętność w tych czasach – potrafiła dostrzegać małe rzeczy,
czyny i cieszyć się drobnostkami.
W spokojnym lesie słyszała śpiew ptaków i swoje kroki. Szelest
liści i łamiących się gałązek pod stopami niezwykle ją uspokajał i wprowadzał we
własny świat, tylko dla niej. Tam mogła być, kim tylko chciała i nikt jej nie
oceniał. W taki sposób uciekała od problemów codzienności, które dopadały
każdego.
W końcu wyszła obok niewielkiego jeziorka, skrytego w cieniu
płaczącej wierzby. Kilka promieni słońca przedostawało się przez koronę i
nadawało miejscu magicznej aury. Dziewczyna usiadła i oparła się o gruby pień.
Właśnie tutaj było jej miejsce na Ziemi i pragnęła zostać tam jak najdłużej.
Przymknęła oczy i pozwoliła, by liście delikatnie pieściły jej policzki.
Tajemnicze jeziorko, jak lubiła je nazywać, miało swój urok,
w każdej porze roku i dnia. Sojin wymyśliła różne historyjki o terenie. A każda
z tych bajek była pomysłowa i dopracowana pod wieloma względami. W wielu z nich
umieszczała wróżki, nimfy, jednorożce i złośliwe skrzaty, które spotykały
ciekawe oraz nietuzinkowe przygody.
Dzień był upalny jak na kwiecień, więc dziewczyna
postanowiła ściągnąć płaskie, czarne buty i białe skarpetki, i zamoczyć nogi w
orzeźwiającej wodzie. Obuwie zostawiła przy drzewie, natomiast sama ruszyła po
zielonej trawie, która łaskotała ją w bose stopy. Było to miłe uczucie.
Usiadła na kamieniu obrośniętym mchem i pozwoliła się
ochłodzić. W świecie wyobraźni zamieniała się w dziewczynę odzianą w śliczną,
białośnieżną sukienkę z wiankiem na głowie, nucącą najpiękniejsze pieśni.
Uwielbiała śpiewać, w przyszłości pragnęła poświęcić się muzyce i tworzyć
piosenki płynące z jej serca.
Nagle zamarła, kiedy poczuła uścisk na lewej kostce. Nie
wiedziała, co się dzieje. Próbowała cofnąć nogę, jednak coś to uniemożliwiało.
Nim spostrzegła, wpadła do jeziora. Jej ciało zaczęło spadać na dno, a oczy
zamknęły się, pozwalając, by Sojin spowił sen.
Kiedy się zbudziła, leżała na trawie ciepłej od promieni
słońca. Było jej wygodnie, jakby spała na najlepszym materacu. Usiadła i,
zaciskając dłonie w pięści, przetarła oczy. Odskoczyła przestraszona, a
spomiędzy warg wydarł się stłumiony krzyk, kiedy spostrzegła postać znajdującą
się nieopodal.
Był to chłopak o dziecięcej twarzy i farbowanych na blond
włosach. Z zaciekawieniem przyglądał się ciemnowłosej Sojin, która podwinęła
nogi do siebie, z przestrachem spoglądając na nieznajomego. Usta wykrzywił w
szerokim uśmiechu, przez co oczy zwęziły się, nadając mu uroku.
– Jestem Sanha – przywitał się, kiedy podszedł bliżej.
Dziewczyna nie odparła, a tylko szukała opuszkami palców błękitnej
bransoletki, niezwykle dla niej ważnej. Dostała ją od swojego dziadka, dawno nieżyjącego.
Ta prosta biżuteria dodawała jej wiary w siebie i przypominała o mile spędzonym
czasie z krewnym.
– Jak się nazywasz? – zapytał chłopak, siadając tuż obok
niej.
Sojin zaprało dech w piersiach. Czuła zapach
charakterystyczny dla jezior i woń dzikich kwiatów. Była to dziwna, choć miła
dla nosa mieszanka. Przyjrzała się młodzieńcowi. Drobna twarz i uroczy uśmiech
sprawiały, że wyglądał na przyjaznego człowieka.
– Sojin. – Głos jej drżał, odkaszlnęła i powtórzyła swoje
imię.
– Ładnie – stwierdził, przeciągając samogłoski w wyrazie. –
Ja jestem Sanha.
Szesnastolatka skinęła głową, pozwalającm by włosy opadły na
twarz. Sanha zachichotał i poprawił jej fryzurę, muskając przy tym zaróżowiony policzek
i drobny nos. Dłoń miał zimną, jakby cały czas trzymał ją w lodowatej wodzie.
Sojin przygryzła pełną wargę i spojrzała w oczy towarzysza.
Były one czarne z domieszką ciemnego niebieskiego, co dodawało niezwykłego
efektu. W końcu odważyła się na uśmiech, odsłaniający równe zęby.
Poszukała dłonią bransoletki, która powinna znajdować się na
nadgarstku. Spanikowała, w końcu wcześniej znajdowała się na jej przedramieniu.
Była to dla niej bardzo ważna rzecz, jedyna, która pozostała jej po dziadku.
Rozpoczęła przeczesywać trawę, natomiast Sanha przyglądał się twarzy Sojin,
analizując każdy detal. Wyczuł jej pozytywne nastawienie do świata i wrodzoną
delikatność. Dziewczyna zaczęła ronić pierwsze łzy.
– Zgubiłaś coś? – zapytał z zaciekawieniem chłopak.
Koreanka skinęła w odpowiedzi głową. Pociągnęła nosem i
odparła:
– Bransoletkę, którą dostałam od dziadka.
Młodzieniec w zamyśleniu podrapał się po karku. Bladą twarz
rozjaśnił uroczy uśmiech. Kompletnie go nie zrozumiała. Bawiło go to, że
straciła coś cennego?
– Nie musisz płakać. Pomogę ci. Jeśli znajdę bransoletkę, zgodzisz
się coś dla mnie zrobić? A więc, zgadzasz się?
– A czego chcesz? – zapytała, spoglądając na niego z nutką podejrzliwości.
– Najpierw musisz się zgodzić.
– Och, zgoda.
Sanha wstał i z entuzjazmem ruszył w stronę Tajemniczego jeziorka.
Zniknął pod taflą wody, co zaniepokoiło Sojin. Już miała wskoczyć do wody,
kiedy go ujrzała. Uśmiechniętego, wymachującego jej zgubą w dłoni.
Rozpromieniła się i podbiegła do niego, dziękując szczerze.
Przejęła i założyła biżuterię. Zaskoczyło ją jednak to, że chłopak nie był
wcale mokry, a tylko przeraźliwie zimny. Cofnęła rękę, jeszcze raz odsłaniając
zęby w szerokim uśmiechu. Zapałała wielką sympatią do młodzieńca.
Usiedli na trawie, niczym na najwygodniejszym i
najprzytulniejszym dywanie. Przedzierające się przez liście promienie
oświetlały ich twarze. Sojin słyszała tylko bicie swojego serca i równe oddechy
ich obojga.
– A więc… – zaczęła ukradkiem spoglądając na Sanhę, który
siedział z przymkniętymi oczami, napawając się smugą światła. – Co mam dla
ciebie zrobić?
– Chciałbym, żebyśmy zostali przyjaciółmi. Wspólnie spędzali
czas i zwierzali się z sekretów. Tylko tyle chcę.
Prośba zaskoczyła, ale i uradowała Sojin. Naprawdę chciała
mieć przyjaciela od serca. Takiego, któremu mogłaby się wyżalić, ponarzekać,
doradzać oraz śmiać się i cieszyć z błahostek. Pokiwała energicznie głową, jak
dziecko, które z radością przyjmuje ulubiony łakoć. Jej serce roznosiło
szczęście, bo w końcu miała kogoś bliskiego i godnego zaufania.
Ułożeni brzuchami na trawie, zaczęli cieszyć i śmiać się,
choć żadne z nich nie wypowiedziało ani słowa. Wspólnie zbierali dmuchawce i
pod nosem wypowiadali pragnienia, zamykając oczy, jakby to decydowało o spełnieniu
ich marzenia. Rozradowani skakali po łące, między kwiatami, niczym młode
sarenki. Zachowywali się jak dzieci, którymi nie tak dawno jeszcze byli.
Sojin usiadła na kamieniu obrośniętym mchem, brodząc stopami
w wodzie. Z jej ust wydał się cichy jęk, kiedy przypomniała sobie, że powinna
wracać do domu. Minęło dobre kilka godzin, ale nie wiedziała dokładnie ile –
przez wspólne wygłupy straciła rachubę czasu. Spojrzała na nowego przyjaciela
siedzącego obok.
– Musisz iść, prawda? – zapytał. – miała wrażenie, że czytał
jej w myślach.
Mruknęła, marszcząc delikatnie nos. Nie chciała zostawiać
Sanhy samego. Pragnęła tu zostać i dać się ponieść zabawą, niestety obawiała
się konsekwencji. Wstała niechętnie i wyciągnęła dłoń do chłopaka. Zaskoczony,
podniósł na nią wzrok.
– Nie mogę… – przerwał. Jego głos był ochrypły i nie
przypominał tego poprzedniego, przepełnionego radością. – Nie mogę wrócić z
tobą.
Sojin posmutniała, bo chciała iść przez las, by pokazać
koledze jeża, wsłuchując się w delikatny śpiew ptaków. No cóż, zrobię to innym
razem, pomyślała, a na jej twarzy ponownie zagościł uśmiech.
– To na razie, Sanha – powiedziała i oddaliła się w stronę
ścieżki. – Do zobaczenia jutro.
Szła przez las, nucąc tekst piosenki. Cieszyła się na
kolejne spotkanie z chłopakiem. Pomimo że tego nie ustalili, wiedziała, że
jutrzejszy dzień spędzą w swoim towarzystwie. W końcu lepiej było obserwować
życie w lesie razem, niż w pojedynkę. Sojin wiedziała, że był godny zaufania.
I w końcu poznała kogoś na tyle dziwnego, by chciał się z
nią zakolegować.
╰☆╮
A/N: Witam cieplutko! Na samym początku chciałabym podziękować Oh Sesi za cudny szablon <3
Odnosząc się do „Bo jesteśmy zbyt wrażliwi, by być na tym świecie” (pierwszy taki długi tytuł) – chyba najdłuższa z moich prac. Fakt, mogłabym połączyć to w jedną całość, ale musiałam urwać w tym momencie.
Od pierwszych słów, czułam, że to moje najlepsze opowiadanie. Oddaję to mnie i jestem niezmiernie zadowolona. Mam nadzieję, że podoba się wam chociaż w 1/3 tak jak mi! Liczę, że okażecie temu krótkiemu ff dużo miłości. Bardzo dziękuję jeśli ktoś to czyta. Enjoy, foczki!
Oczywiście, Demon czyta wszystko, co napiszesz. Przepraszam, że czasami nie mam czasu, by skomentować, ale wiedz, że zawsze tu wpadam, gdy pojawia się coś nowego i sprawdzam Twojego bloga niemal codziennie.
OdpowiedzUsuńJesteś naprawdę genialną pisarką i zawsze nadajesz przecudowny tajemniczy klimat opowiadaniom. Piszesz prostymi, nierozwlekłymi zdaniami przez co bardzo szybko i przyjemnie czyta się Twoje prace.
Fanfiction tym bardziej mi się podoba, że Tobie również się podoba ;) A w dodatku jest z Sanhą ♥ Astro od... emm... 3-4 miesięcy są moimi skarbami. A Moonbin to życie XD
Życzę dużo weny i czasu do pisania ^^
Pozdrawiam