iKON / Kim Jinhwan / one-shot
Chłopiec w pośpiechu założył
skarpetki, już dawno pozbawione swojego intensywnego błękitnego koloru, i
sięgnął po buty. Matka obserwowała go, opierając się o framugę drzwi. Nie
potrafiła ukryć rozbawionego uśmiechu, kiedy widziała jego ciemną czuprynę, z
której wystawało kilka niesfornych kosmyków. A kiedy podniósł głowę, roześmiała
się, zakrywając przy tym usta muśnięte szminką w odcieniu soczystej truskawki.
Jinhwan zmarszczył brwi i nadął policzki, nie rozumiejąc
dobrego humoru mamy – był spóźniony, przecież nigdy się nie spóźniał! A już
szczególnie w takie dni jak te.
Kobieta chwyciła skrawek czerwonego fartuszka w białe paski
i wytarła usta syna, wciąż śmiejąc się pod nosem. Chłopiec instynktownie
dotknął swojej twarzy, ale słodka czekolada została na materiale.
– Baw się dobrze – powiedziała, całując go w czoło.
Jinhwan wykrzywił twarz w niesmaku, choć uwielbiał pocałunki
mamy – były mokre i pozostawiały piękny czerwony kolor. Kojarzyły mu się z
soczystymi owocami, błękitnym niebem i morzem. Jednak chłopcy z klasy, a także
kilku starszych z sąsiedztwa, mówili, że całuje się tylko bobasy. I dziewczyny,
choć według wielu było to niesmaczne, wręcz obrzydliwe. Nie zamierzał wychylać
się z tłumu, nawet w obronie swojego odmiennego zdania.
Mruknął słowa pożegnania i sięgnął do klamki. Uchylił drzwi.
Poczuł powiew gorąca, a chłodniejszy wiatr musnął odsłonięte łydki. W oddali
usłyszał radosne rozmowy dzieci z okolicy.
– Jinhwan, uważaj na siebie.
– Mamo…
– I nie oddalaj się za bardzo – powiedziała, głaszcząc go po
ciemnych, przydługich włosach.
– Mamo. – Odwrócił głowę w stronę kobiety, rzucając jej
spojrzenie pełne dziecięcego wyrzutu. – Mam już dziewięć lat!
Kiwnęła głową w zrozumieniu, jednak widział w uśmiechu krztę
rozbawienia. Postanowił to przemilczeć, wiedząc, że Junhoe, który już z
pewnością czekał w umówionym miejscu, był niecierpliwy. Rzucił się biegiem,
czując na twarzy gorące promienie słońca.
Pod wielkim drzewem wiśni, które jeszcze niedawno mieniło
się w pięknych różowo-białych kolorach, skrywał się Junhoe, opierając się o pień.
Zdążył naliczyć pięć kotów, co chwilę wyłaniających się z wysokiej trawy, a
jeden był na tyle śmiały, by podejść do niego i otrzeć się o nogi. Miauczał
donośnie, oczekując pieszczot i uwielbienia dla jakiego rudego umaszczenia.
Chłopiec nie mógł mu odmówić, więc przykucnął, pozwalając, by zwierzę polizało
lepkie od miodu palce, którym delektował się zanim przyszedł do ich stałego
miejsca spotkań.
Czarny kot – znacznie większy, ale zarazem chudszy od tego
łaszącego się do chłopca – stojący na pograniczu betonowej i żwirowej drogi nasłuchiwał
niesłyszalnych dla ludzi dźwięków. Swoimi wielkimi, nienaturalnie żółtymi
oczami przenikał okoliczny las, jakby szukając zagrożenia. Nagle nastroszył się
i uciekł, jednak ani ośmiolatek, ani inne koty nie zwróciły na niego uwagi tak
jak na duchotę zwiastującą zbliżającą się burzę.
Jinhwan przybiegł na miejsce cały zdyszany, z kropelkami
potu na czole, które błyszczały w letnich promieniach słońca, tym samym płosząc
kota, który zniknął w gąszczu trawy.
– Spóźniłeś się –
stwierdził Junhoe, wstając i wycierając dłonie o materiałowe spodenki.
Chłopiec przez chwilę nie odpowiadał, próbując złapać trochę
powietrza. Oparł się o gruby pień drzewa i uspokoił oddech. Bieganie w takim
upale – gdzie nawet zwierzęta szukały ukojenie w cieniu, a chmury majaczył
gdzieś w oddali, zapowiadając późno popołudniową burzę – nie było zbyt
rozsądne, jednak rumieniec przegrzania zniknął tak szybko jak się pojawił.
Wyprostował się i stanął przed kolegą, odgarniając włosy wpadające do oczu.
– Idziemy? – zapytał dziewięciolatek, ignorując słowa
przyjaciela.
Jinhwan nie mógł uspokoić drżenia rączek i przestępowania z
nogi na nogę, które jakby zapomniały o bólu ogarniającym po męczącym maratonie.
Oczy błyszczały mu z podekscytowania, kiedy spoglądał na Junhoe, jakby
obojętnego na entuzjazm przyjaciela. Wiedział, że to swojego rodzaju kara za
spóźnienie, choć doskonale widział cień uśmiechu krążący na jego ustach. Oboje
nie mogli ukryć ekscytacji wiążącej się z wyprawą.
– No weź – mruknął dziewięciolatek, lekko uderzając chłopca
w ramię. – Wiem, że też chcesz to zobaczyć.
Junhoe nie drgnął, a jedynie odwrócił głowę, udając
zainteresowanego kotem przechodzącym w oddali. Był – jak to często powtarzał jego
ojciec – cholernie uparty. Pomimo że Jinhwan nie do końca wiedział, co to
znaczy uważał tak samo.
Westchnął, robiąc krok w tył. Chłopiec nie zamierzał stać i
czekać, aż przyjaciel zapomni o jego spóźnieniu – które notabene zdarzały się
naprawdę rzadko – więc odwrócił się na pięcie. W powietrze wzbił się pył,
mieszając się z duchotą.
– Jak chcesz. – Wzruszył ramionami. – Ja idę.
Stawiał niewielkie kroki na żwirowej drodze, czekając na
reakcje przyjaciela. Pomimo ciekawości, która przybierała postać przyjemnego
mrowienia i dreszczy na całym ciele, nie chciał iść tam sam. Niewielki las
budził w nim lęk, zdawał się zapowiedziom czegoś, na co jeszcze nie był gotowy.
– Dobra… idę z tobą.
Momentalnie zatrzymał się w miejscu, słysząc trzeszczący pod
butami przyjaciela żwir. W dwójkę było zdecydowanie raźniej, a podekscytowanie
przyćmiło obawy, które narastały w umyślę Jinhwana. Odetchnął z ulgą, gdy
Junhoe objął go ramieniem i razem ruszyli polną drogą, ignorując ciemne chmury
na szarzejącym letnim niebie.
Szli równym, szybkim krokiem, chcąc zdążyć przed zachodem
słońca, który był jeszcze odległym momentem dnia. Jednak im bliżej znajdowali
się koron drzew tworzących leśny dach i wygiętych do wewnątrz pni – przypominających
bramę do innego, zaczarowanego świata – tym bardziej zwalniali, a uczucie
niepokoju powoli wkradało się do ich myśli niczym najlepszy w swoim fachu
włamywacz. Nawet kojący zapach ściółki i roślin, śpiew ptaków i trzeszczenie
gałęzi leżących na ziemi nie potrafiły odpędzić narastającego lęku.
– Myślisz, że to kosmici? – zagadnął Junhoe, nie chcąc iść w
ciszy.
Skrył się za starszym, choć niższym chłopcem, który pomimo
dyskomfortu i kiełkującej chęci ucieczki, szedł przed siebie. Był cholernie
ciekawym dzieckiem.
– Kosmici? – powtórzył Jinhwan, zerkając na przyjaciela. – Nie…
to nie oni.
– To co w takim razie?
Dziewięciolatek nie odpowiedział, a jedynie wzruszył
ramionami. Sam chciał wiedzieć.
Nie wierzył w teorię hyungów, którzy opowiadali o UFO, duchach
czy mordercach grasujących po lesie, dlatego postanowił zobaczyć intrygujące
światło na własne oczy. Jaki zabójca
pozwala się zauważyć?, zastanawiał
się. Duchy nie świecą, argumentował w
myślach. Kosmici lądują jedynie na polach
w USA, stwierdzał.
– To tutaj –
powiedział, zatrzymując się w miejscu.
Stali dokładnie przed wejściem do lasu, podnosząc wysoko
głowy. Mrużyli oczy, podskakiwali i wspinali się na mniejsze drzewa, próbując
dostrzec w leśnym dachu światło, o którym tak często opowiadali starsi chłopcy.
Jednak na próżno. Pomimo że powietrze tutaj wydawało się inne – równocześnie
chłodne i gorące; duszące i przewiewne; pachnące najpiękniejszymi kwiatami i
trupami – to nic innego nie różniło się od lasu podczas ranka, południa, lata
lub zimy.
– Zwykła ściema – stwierdził Junhoe, jednak w jego głosie
słychać było nutę ulgi. – Chodźmy stąd.
Poklepał przyjaciela po ramieniu i zawrócił. Nie mógł się
doczekać aż ukłucie niepokoju zniknie i będą mogli wrócić do codziennych zabaw,
nie zawracając sobie głowy światłem owianym legendą.
Coraz mniej podobał mu się pomysł z przyjściem tu, ale
wcześniej nie potrafił odmówić Jinhwanowi, a nawet sam był zaintrygowany. Ale
teraz, kiedy mogli zobaczyć światło z bliska i przekonać się, czy teorie są
prawdziwe, czuł się jak w klatce. Z jednej strony był las, a z drugiej
czarniejące niebo, które dostrzegł dopiero w tym momencie. Naprawdę chciał
pośpieszyć i wrócić do domu, gdzie – jak sądził – burza i dziwne światło go nie
dopadną.
Jednak gdy nie usłyszał trzeszczenia żwiru, całkiem innego
od jego, stanął w miejscu i odwrócił się. Mimowolnie wstrzymał powietrze,
pozwalając by zapiekło go w płucach.
Jinhwan stanął jak zaczarowany, gdy pośród koron drzew
dostrzegł światło – przypominało najsłabszą gwiazdę. Gdyby nie słyszał o
pogłoskach z pewnością uznałby je za część gwieździstego nieba, choć słońce
dopiero szykowało się do nadchodzącego wieczora.
– Hyung, proszę, chodźmy stąd – mruknął Junhoe, zastygając w
miejscu, choć wcale tego nie chciał.
Jinhwan go nie słyszał, jak zaczarowany wpatrując się w
jasny punkcik. Czuł ekscytację i spokój, euforię i smutek, narastającą odwagę i
strach. Tak jakby światło łączyło jego wszystkie emocje, myśli, równocześnie je
oddzielając.
To z pewnością nie są kosmici. Deszcz. Mordercy też nie. Moczył włosy i
ubrania. A tym bardziej duchy. Krople
zaczęły spływać po jego twarzy. A więc…
co to jest? Przypominając łzy.
Światło zaczęło spadać na leśną dróżkę, jeszcze bardziej
wyróżniając się na tle ciemnego lasu. Wydawało się być dalej niż z początku
przypuszczali. W oddali zaczęły grzmieć pierwsze pioruny.
– Hyung! Chodźmy stąd! – Głos ośmiolatka drżał, a na skórze
pojawiła się gęsia skórka.
Jasny punkt zaświecił mocniej, oślepiając chłopców. Deszcz
huczał im w uszach i przenikał przez mokre ubrania, powodując dreszcze.
Błyskawica rozjaśniła czarne niebo, które nie przypominało już pięknego
błękitu, który powitał dzień.
Junhoe niechętnie zbliżył się do przyjaciela i uszczypnął go
w łokieć. Jinhwan nie zareagował.
– To nie jest śmieszne! Możecie przestać sobie żartować! –
Krzyknął wyższy chłopiec. – Chodźmy stąd, Jinhwan.
Miał nadzieję, że starsi koledzy za chwilę wyjdą spośród
krzaków, śmiejąc się do rozpuku. Poświecą latarkami po oczach, komentując ich
łatwowierność. Poklepią po ramionach i ostatecznie wrócą razem do domu,
obiecując, że nie będą już żartować. Ale nic takiego się nie stało. Światło, w
ułamku sekundy, zaczęło gnać w ich stronę, nie przypominając okolicznych
rozrabiaków.
Młodszy chłopiec pociągnął przyjaciela za ramię i zmusił do
biegu. Dopiero to przywróciło Jinhwana na ziemię. Od razu poczuł chłód
przenikający jego ciało.
Biegli ile sił w nogach, nie zwalniając nawet wtedy, kiedy
wybiegli na główną drogę opustoszałą przez szalejącą burzę. Zatrzymali się
dopiero gdy przekroczyli próg swoich domów, wpadając w ramiona zmartwionych
rodziców. Już nic nie było takie same; nawet uściski matek.
Jinhwan nie zapamiętał nic z tamtego dnia poza ostrym tonem
ojca wypowiadającym jedno zdanie: Nigdy
więcej nie mów o świetle.
Minęło prawie dziesięć lat.
Miasteczko, w którym mieszkali zmieniło się nie do poznania.
Niebo już nigdy nie pokryło się pięknym błękitem, a ciemne chmury stały się
jego nieodłącznym elementem. Bujna roślinność – która zachwycała przyjezdnych,
a dla samych mieszkańców nie była niczym wyjątkowym – zniknęła, zastąpiona,
pomimo częstych opadów, suchą trawą i nigdy niekwitnącymi kwiatami. Ludzie,
którzy niegdyś przywykli do różnorodności roślin, nieustannie tęsknili za
dawnymi czasami, lecz nikt nie wypowiadał tego głośno. Niezmienny pozostał
tylko las.
Jinhwan siedział na podłodze, opierając głowę o białą
ścianę. Spoglądał przez okno sięgające od sufitu aż po jasne panele. W oddali tańczyły
błyskawice, a gwałtowny wiatr bezczelnie targał drzewami. Kurz opadał i wznosił
się do niesłyszalnego rytmu wyznaczany przez naturę. Nie musiał uchylać okna,
by usłyszeć grzmoty i poczuć wilgotne,
ciepłe powietrze. Znał je na pamięć – nawiedzały go na jawie i w śnie. Ale to
nie zbliżająca się burza go intrygowała.
Codziennie siadał przy oknie, by obserwować światełko ukryte
gdzieś w zakamarkach lasu, który odznaczał się na tle wiecznie ponurej pogody.
Nawet grzmoty nie mogły zagłuszyć cichego, niesłyszalnego dla nikogo oprócz
jego osoby, wołania. Jasne, raz po raz pojawiające się na niebie, błyskawice
bladły przy świetle, o którym nie można
mówić. I właśnie ten niepisany zakaz sprawiał, że nie mógł się powstrzymać
od myślenia. Idź tam, powtarzał głos
w głowie. Co ci szkodzi?, pytał. Zasady są po to, by je łamać,
argumentował.
Dzisiaj miał być dzień, w którym w końcu miał zobaczyć
światło z bliska.
Postanowił to już w szkole, czując gotowość w kościach. Z
początku chciał pójść wraz z najlepszym przyjacielem, jednak wiedział, że
odmówi. Junhoe nie był głupcem, w przeciwieństwie do Jinhwana, który nie bał
się zaryzykować.
Chłopak wstał z podłogi dopiero, gdy ujrzał rodziców
wsiadających do czerwonego samochodu. Czasami tęsknił za mokrymi matczynymi
pocałunkami w czoło, mierzwieniem włosów na pożegnanie i ojcowskim uściskiem. Ale
to wszystko odeszło wraz z błękitnym niebem przyozdobionym białymi chmurami i
spokojnym morzem. Po czasach dzieciństwach został jedynie niezmienny las.
Założył buty, na ramiona narzucił czarną bluzę i wyszedł z
domu.
Wiatr wzmógł się, kiedy wkroczył na żwirową drogę, którą od
dawna nikt nie szedł. Ogarnął go natychmiastowy spokój, gdy ujrzał światło – z
tego miejsca było znaczenie jaśniejsze i piękniejsze niż zza okna.
Stanął tuż pod liściastym dachem, niezwykle zielonym i
bujnym w przeciwieństwie do reszty roślinności w miasteczku. Uniósł głowę w
poszukiwaniu świecącego punktu, który zniknął gdy tylko zatrzymał się przed
niewidzialną bramą do lasu. Nagłe światło, gdzieś na końcu ciemnej drogi,
oślepiło go. Przetarł oczy, lecz uparcie stał w miejscu.
Głos rozsądku kazał mu cofnąć się, jednak wrodzone ciekawość
i upór zmusiły do zrobienia pięć kroków w przód. O pięć kroków za dużo.
Światło zaczęło gnać w jego stronę, ale tym razem nie
uciekł. Nie bał się, nie czuł też chłodu przenikającego przez ubrania i skórę.
Chciał być pierwszym, który zacznie opowiadać o świetle, o którym nie należy mówić.
╰☆╮
A/N: Witam was z nowym one-shotem! Co u was?
Jakoż iż ostatnio znalazłam więcej czasu wzięłam się za czytanie książek z mojej pokaźnej sterty (dosłownie sterty), a pomysł na Nie mów o świetle właśnie wpadł mi do głowy podczas czytania jednej z nich. Tak samo jest z Różanymi kolcami, które powinny być następne w kolejce ◕ ◡ ◕
Pomimo że mam do przeczytania sporo książek; czy macie jakieś, które szczególnie lubicie lub są godne przeczytania? A może jakiś film bądź serial? Myślę, że czasami jest miło tak podyskutować w komentarzach, więc śmiało, nie krępujcie się!
Z pewnością zauważyliście, że zmieniłam nagłówek(?). Aż jestem zdziwiona, że przez tak długi czas pozostawał taki sam – za to szablonu nie zmienię, zbyt kojarzy mi się z lost stars, haha. I zaktualizowałam playlistę – do której, notabene, napisałam wszystkie swoje opowiadania (serio, do niej piszę nawet prace na polski) – ale tego mogliście nawet nie dostrzec. Nie wiem, czy jest ktoś (poza mną), kto przesłuchał wszystkich tych piosenek. Czy ktoś jej w ogóle słucha?
Nie sądziłam, że ten one-shot wyjdzie taki długi. Ba, obawiałam się, że będzie krótszy od Białego wróbla, a jest wprost przeciwnie – 1985 słów! Niestety zakończenie nie wyszło mi tak jak chciałam, ale mam nadzieję, że nie jest źle.
Nie sądziłam, że ten one-shot wyjdzie taki długi. Ba, obawiałam się, że będzie krótszy od Białego wróbla, a jest wprost przeciwnie – 1985 słów! Niestety zakończenie nie wyszło mi tak jak chciałam, ale mam nadzieję, że nie jest źle.
Tak więc: standardowo czekam na wasze komentarze; opinie, rady i sugestie!
Enjoy, foczki!